czwartek, 25 czerwca 2009

Kilka chwil wspomnień...

Tak nam się właśnie przypomniało, że nie wrzuciliśmy na bloga filmików z przejazdu rowerami z La Paz do Coroico. No dobra.... w sumie to Borys nam przypomniał :) Tak czy siak lepiej później niż wcale i coś tam wrzucamy :) bo tam to fajnie było, więc fajnie jest sobie poprzypominać fajnie spędzone chwile... no a przy okazji oderwać się od warszawskiego stylu życia ;)

Początek trasy. Wyjechaliśmy jako ostatni ale ze względu na małą grupę szybko zaczęliśmy wyprzedzać tych, którzy wystartowali wcześniej :) Granatowy kask to Remisiek :) żółty to Brazylijczyk nam towarzyszący.



Kolejna część :)




I jeszcze jeden :)


wtorek, 16 czerwca 2009

Niestety koniec...

Skończyć się kiedyś nasza wyprawa musiała, szkoda tylko że tak szybko... niezależnie kiedy by się skończyła byłoby "za szybko"...

Póki co będziemy się żywić wspomnieniami a kiedy tylko powstanie możliwy do zrealizowania pomysł kolejnej wyprawy będziemy pisać!

sobota, 6 czerwca 2009

W kraju ojczystym :)

Szybciutko raniutko się obudziliśmy, popędziliśmy na PKS. Autobusu do Warszawy ze Słubic nie ma, więc pojechaliśmy do Rzepina, na PKP. Stare dobre PKP, połączenie ze stolicą dwa razy dziennie, więc sobie poczekaliśmy cztery godzinki :) fajnie było usłyszeć język polski :) a jeszcze fajniej się złożyło, bo akurat trafiliśmy na świeżo ugotowany żurek biały i właśnie ulepione pierogi w dworcowej knajpie :D palce lizać :D
swoje wyczekaliśmy, pociąg się spóźnił tylko 15 minut ale nic to! zdarzało się dłużej czekać :) pozytywnie nastawieni wsiedliśmy do wypasionego pociągu (ICE) i mknęliśmy do Warszawy.

Cieszyliśmy się i nie. Fajnie w końcu w domu, ale w podróży też fajnie albo nawet fajniej... :)

Warszawa się nic nie zmieniła. No może bardziej rozkopana... Elbląg też taki sam, może poza nowymi kamienicami na Starym Mieście. Polska.

Do ostatnich postów zdjęć nie ma. Troszkę mieliśmy dosyć focenia po trzech miesiącach. Pykanie fot w sumie było naszym głównym zajęciem przecież... Tak więc fot nie ma, są za to w końcu we wcześniejszych postach.

Nasza podróż do Ameryki Południowej została oficjalnie zakończona...

ŁUP! pobiły nas europejskie ceny :(

Umęczeni, wymęczeni, zmęczeni i zmermoleni. W takim stanie wylądowaliśmy we Frankfurcie. Nasz lot był w nocy, w samolocie - jak wiadomo- nie śpi się za dobrze jeśli w ogóle, dodatkowo różnica czasu. A tu kolejny problem na naszej drodze. Jak się dostać do Polski TANIO?
A w Niemczech ceny niemieckie, a na lotnisku to ceny mega-zachodnioeuropejskie-niemieckie :/ a my tu skromnym budżetem, polskim, spłukanym po podróży... A internet za 1 Euro za 3 minuty...
Autokar 300zł od osoby, pociąg ICE 150 Euro od osoby... Ale los nam sprzyjał. W Deutsche Bahn (koleje niemieckie) promocję zrobili! Bilet za 40 Euro, całe Niemcy możesz wzdłuż i wszerz przejechać i nie jedna ale 5 osób! No i sobie pooglądaliśmy Niemcy od Frankfurtu nad Menem aż po Frankfurt nad Odrą :) mieliśmy co prawda pięć przesiadek, ale żadne z nas nie miało ochoty na to narzekać :)
Jechaliśmy sobie prawie cały dzień, zmeczenie coraz bardziej dawało nam się we znaki. Z Frakfurtu czym prędzej przedostaliśmy się do Słubic, nocleg w jakimś obskurnym pseudo-hoteliku. Nie takie rzeczy proszę Państwa :) padliśmy, jutro zaczniem kombinować jak się dostać do Warszawy...

Nadszedł czas na latanie

Podręczny zestaw do samolotu. Wypijany ukradkiem, oczywiście :)


Z lataniem to jest tak, że większość ludzi nie ma z tym najmniejszych problemów. Ale jak już ktoś ma problem to duuuży. Remi ma duży, albo jeszcze większy. Na dzień przed lotem zrobiło się już troszkę nerwowo. Pakowanie było odkładane w czasie, bo jak już będziemy spakowani to już tylko lot...
W końcu byliśmy spakowani, pożegnani z administratorką budynku i czekaliśmy na przystanku na autobus jadący na lotnisko. Taksówka kosztowała jakieś chore pieniądze... Jechaliśmy na długo przed czasem, ale im szybciej się jest na lotnisku tym lepsze masz miejsce w samolocie. W końcu nawet w klasie ekonomicznej są miejsca lepsze i gorsze :) Czekając na autobus spotkaliśmy Szwajcarkę, która jak się okazało leci tym samym lotem co my.
Miała baba gadane. Nic jest nie było w stanie powstrzymać i wypluwała z siebie dużo słów na minutę. Ale okazała się być interesującą osóbką i opowiadała interesujące rzeczy.
Na przykład, że kilka dni przed naszym przybyciem do Salvadoru na Copacabanie w Rio policjanci urządzili sobie strzelaninę z gangami. Po jednej stronie mundurowi, po drugiej przestępcy a pomiędzy nimi turyści. Normalnie super... Albo że jej koleżanka jechała gdzie autobusem dalekobieżnym i w czasie jazdy wskoczyło do autobusu paru czarnuchów z karabinami w celach złodziejskich. Taki to oto ten kraj, Brazylia. Ciekawe czy to się kiedyś zmieni...? My, na pewno, nie zamierzamy nigdy sprawdzać czy poziom bezpieczeństwa w Brazylii się zwiększył!

Dotarliśmy na lotnisko, żegnając się z Ameryką Południową. Już na lotnisku, które raczej nie powala niczym, zaopatrzyli się co niektórzy w 5 setek johna walkera :) Niestety nie pomogło, a kac spowodowany wypiciem trunku przysporzył jeszcze więcej nerwów...

Tym razem start i lądowanie odbyło się bez większych wstrząsów. Znowu jesteśmy w Europie... Szybko zaczęliśmy szukać ciepłych ubrań w bagażu....

Na koniec dodajemy link do filmiku pokazującego dobitnie jak bezpiecznie jest w Brazylii... Nigdy więcej!

http://www.youtube.com/watch?v=AEt2Jp8YPoc

Drugie podejście

W beztroskim leniuchowaniu w Salvadorze zrobiliśmy sobie przerwę i pojechaliśmy odwiedzić Pelourinho. No niestety długo tam nie zabawiliśmy.
Żeby nie było - nadal jest tam pięknie, i architektura powala na kolana. Nadal jest tam ciekawie - dużo kolorów, interesujących miejsc i ludzi do focenia ale...
TAM JEST CIĄGLE ABSOLUTNIE NIEBEZPIECZNIE! Na plażach widać różnicę, jest po sezonie i nie ma tylu cffaniaczków. Na Pelourinho ciągle ktoś cię próbuje zaczepić, coś wcisnąć, dalej ludzie nie patrzą na siebie tylko łypią... i jakby tego mało było całe masy turystów niemieckich tam łażą i machają drogimi aparatami a potem się dziwią, że im coś ukradli...
Wypróbowanymi metodami pyknęliśmy parę fot i czym prędzej w stanie lekkiego poddenerwowania wróciliśmy na Barra. Tam też Brazylia, ale jakaś milsza tyćkę...

Salvador po sezonie

Po 24-godzinnej podróży mieliśmy dosyć. Marzyliśmy tylko o tym, żeby dostać się na Barra, znaleźć tani apartamencik i w końcu się wyspać. W planach mieliśmy wynajęcie tego samego apartamentu, który wynajmowaliśmy będą pierwszy raz w Salvadorze.
Okazało się jednak, że los się do nas uśmiechnął :) W Salvadorze było już po sezonie, turystów mało więc ceny mieszkań i ogólnie wynajmu spadły! Tym razem mieliśmy apartamencik na 9 piętrze (!!!), z widokiem na ocean (!!!) a to wszystko R$87 za dobę. Nie wahaliśmy się :) W końcu odrobina luksusu po wielu przygodach nie zaszkodzi :)
Tak się więc złożyło, że nasze ostatnie chwile podczas wycieczki do Ameryki Południowej spędziliśmy w miejscu, które uznaliśmy za najbardziej niebezpieczne w całej Brazylii... Ale czekała nas miła niespodzianka! Było po sezonie, turystów mało więc i naciągaczy mało. No i okazało się, że można w Salvadorze spędzić miło czas bez ciągłej obawy o swój tyłek... No może nadal nie wychodziliśmy po zmroku ale i tak różnica była diametralna!
Łaziliśmy sobie po plażach, kąpaliśmy się w cieplutkim oceanie, piliśmy caipirinhię, napawaliśmy się widokiem z okna naszego mieszkanka... Po wielu trudach, chorobach i ogólnym zmęczeniu organizmu tego nam było trzeba :)))
Poza tym czeka nas lot do Europy, a co niektórzy źle znoszą latanie więc tym bardziej trzeba był się odstresować. Nasz drugi pobyt w Salvadorze to nic innego jak beztroskie leniuchowanie :)