sobota, 23 kwietnia 2011

Zmiana planów oznacza podbój Malezji


Mieliśmy ambitne plany skierowane w stronę Junanu. Niestety ograniczenia wizowe połączone z Chińskim Nowym Rokiem (znacząco utrudniającym podróże) oraz panujące zimno w tej części Chin zweryfikowały nasze podróżnicze pomysły. O Junanie powoli zaczęliśmy zapominać, świtał pomysł szybkiego przeniesienia się do Malezji…


Promocja Air Asia zdecydowanie nas przekonała! Postanowione: lecimy z Haikou do Kuala Lumpur!

Podsumowanie Chin

W czasie naszej podróży po Ameryce Południowej i blogowania o niej, mieliśmy zwyczaj podsumowania danego kraju po wyjeździe z niego. Tym razem jest inaczej. Pomimo, iż nasz czas w Chinach dobiegał końca, podsumowania nie ma i nie będzie. Byłam w Chinach za krótko - za mało widziałam, za mało zjadłam, za mało osób poznałam... Chiny są gigantyczne i nie sposób uogólnić czegokolwiek po miesiącu pobytu tam. Po prostu.

Polecam za to rewelacyjnego bloga o białym Chińczyku - http://bialychinczyk.blox.pl/html. Koleś siedzi w Chinach, gdzie założył rodzinę i opisuje jak wygląda życie białasa na chińskiej ziemi :)

piątek, 22 kwietnia 2011

Smaczne, aż pałeczki lizać!

Sanya charakteryzuje się dużą ilością raczej drogich akwariowych restauracji. Nazwaliśmy tak knajpy, które przed wejściem miały ustawione mniejsze i większe akwaria. A w nich: w krewetki, ostrygi, kraby, czasem homary i inne stworzenia morskie. Z pewnością jedzenie było tam smaczne, jednak budżetowo po prostu nie dla nas.


Z determinacją szukaliśmy więc klasycznego chińskiego street foods. Nie jest to takie proste i może śmiało powiedzieć, że uliczne jedzenie jest w Sanyi pochowane. Jednak po wielu wysiłkach w końcu nam się udało. Z czystym sumieniem możemy stwierdzić, że hainańska kuchnia jest przepyszna!

Nasze pierwsze odkrycie: muslimskie jedzenie. Początkowo przekonywała nas czystość tego miejsca, potem odkrywaliśmy coraz to nowsze i coraz smaczniejsze dania. Na pewno ręcznie robiony makaron, który był podstawą większości dań, był tym „sekretnym składnikiem” odpowiedzialnym za niepowtarzalny smak jedzenia.  Zupa z makaronem i makaron z warzywami w sosie – nasi faworyci.




Odkrycie drugie: tofu. Jeszcze w Kantonie zasmakowaliśmy się w tofu, a Haikou i Sanya tylko utwierdziły nas w przekonaniu o tym, jakie bogactwo smaku chowa w sobie. W Sanyi jadaliśmy tofu albo w opcji „homestyle”, albo „three flavours”.


„Homestyle tofu” to tofu podane w sosie sojowym, z dużą ilością chilli i szczypiorku (zdjecie powyzej). To było najczęściej zamawiane przez nas danie. Natomiast „three flavours tofu” to tofu doprawione chilli pod trzema postaciami: płatki chilli, marynowane chilli czerwone, i mieszanka chilli zielonego z czerwonym. Nie muszę pisać, że danie z gatunku bardzo pikantnych. (Konfiguracja chilli bywa różna w różnych miejscach, ale zawsze chodzi o chilli, chilli i jeszcze raz chilli). Na szczęście obsługiwała nas zawsze ta sama Chinka, która przezornie mówiła nam że „one flavours” nam wystarczy. Niestety raz nasza kelnerka zniknęła, i wtedy zrozumieliśmy co znaczy „three flavours”…

I nasze trzecie odkrycie: sushi na 5 zeta. Robione na szybko, w dwóch postaciach do wyboru, podawane z wasabi oraz sosem sojowym. Nie wiemy dlaczego, ale tego dnia wasabi było dla nas wyjątkowo mocne... oczywiście ku radości całej obsługi i innych konsumentów, bo wyglądaliśmy jak w klasycznej kreskówce: świeczki w oczach nam stanęły i po omacku szukaliśmy wody, dużo wody!
Kupowaliśmy to sushi parę razy i nigdy nie skończyło się na jednym zestawie...


czwartek, 7 kwietnia 2011

Sanya na zdjęciach

Howard Johnson Resort, czyli enklawa chińskich milionerów na wakacjach


Promenada wdłuż wybrzeża



niedziela, 3 kwietnia 2011

Sanya - nie bardzo polecamy

Planowaliśmy na dłuższą chwilę osiąść w Sanyi. Jednak już po kilku dniach tam spędzonych chcieliśmy stamtąd zmykać. Niestety choroba i końcówka cactusowego projektu zmusiły nas do zostania w Sanyi na dłużej.

Dlaczego Sanya została przez nas skreślona? Kilka powodów:

§  Wszechobecni turyści rosyjscy, którzy rozpuszczają Chińczyków i w efekcie jest drogo (Chińczyk, który się nie chce targować to jakiś skandal!)
§  Wszechobecni turyści rosyjscy, którzy nie wiedzą co to jest uśmiech, więc Sanya absolutnie nie jest miejscem klimatycznym
§  Wszechobecni turyści rosyjscy, którzy jadają tylko w wypasionych knajpach, więc klasycznego street fooda jest jak na lekarstwo (no ale jak już się znajdzie… ale o tym w innym poście)
§  Wszechobecne turystki rosyjskie, które na twarzy mają focha przenoszącego się niestety na Chinki (wyobraźcie sobie typowego Chińczyka, oni się tak uśmiechają i kiwają główkami i rechoczą tak śmiesznie co jest naprawdę urocze – niestety w Sanyi nie uświadczysz…)
§  Permanentne trąbienie klaksonami wszystkich środków lokomocji: samochodów, autobusów, motorów – na początku masz nadzieję, że się przyzwyczaisz, potem ogarnia cię bezsilność, a potem już tylko irytacja
§  Kultura jazdy samochodem jest żadna. Przechodzenie przez ulicy staje się koszmarem, gdy zdajesz sobie sprawę że samochód w żadnym razie cię nie wyminie ani nie zwolni, tylko jedzie prosto na ciebie – a ty chodzący człowieku się tym martw!
§  Plaże są małe, brudne i widoki szczególnego wrażenia nie robią
§  Pierdolnik nie jest chiński a wietnamski, różnica wbrew pozorom jest spora. Dla nas pierdolnik chiński jest ciekawy, wietnamski denerwujący
§  Blokada google’a i facebooka denerwowała w całych Chinach, z tym że jak trzeba pracować to denerwuje podwójnie
§  Sanya jest takim tropkiem jak polskie Ustka czy Kołobrzeg, ciepła bluza musi być (byliśmy w sezonie podobno, ale ciężko nam w to uwierzyć tak do końca)

Zdajemy sobie sprawę, że pierwsze kilka powodów brzmi bardzo stereotypowo. Wiemy też, Rosjanie w Rosji są generalnie mili i serdeczni. Ale mamy wrażenie, że podróżujący Rosjanie to jakaś inna kategoria, charakteryzująca się słomą w butach…