piątek, 30 stycznia 2009

Quality of life vs. Quantity of life - Jakość a Ilość życia

Nie sposób nie napisać paru słów o Eddiem i jego żonie :) Zwłaszcza, że byliśmy w totalnym szoku, kiedy ich poznaliśmy. Eddie, jest Anglikiem, który rzucił w cholerę deszczową Anglię i mieszka jak sam to określa ín paradise. Urwał się znudzony europejskim socjalizmem, postanowił osiąść w Porto Seguro, żeby budować swój lepszy kawałek raju na ziemi. Pomocny, uśmiechnięty, zawsze pogodny :) A Anglików mieszkających w Wielkiej Brytanii bez skrupułów określa mianem ´stupid people´:)

Quality of life vs. Quantity of life

Sentencja ta zawładnęła nami zaraz po tym jak usłyszeliśmy ją od Eddie´go. Generalnie, południowe kraje biedniejsze ale i bardziej kolorowe cieszą się jakością życia, podczas gdy Europejczycy goniąc za kolejnym samochodem idą w ilość dla samej ilości jakby. O tyle się pocieszamy, że Eddie doszedł do tego 5 lat temu, nam się udało to mniej więcej teraz :)

Eddie oczarował nas też swoim sposobem za zarabianie na życie. Kochając malowanie i restaurowanie sprawia, że kolejne kamienice w Porto Seguro stają się coraz piękniejsze. A kiedy taką kamieniczkę sprzeda może zacząć nadawać na nowo blask kolejnemu domkowi :)

W ostatni dzień pobytu w Porto Seguro, aby umilić nam oczekiwanie na autobus Eddie i Naomi zabrali nas do nieturystycznej części miasta. Dzięki temu zobaczyliśmy port otoczony przepięknymi kolorowymi i starymi kamienicami (niektóre uchowały się tutaj od około 1750 roku), knajpki tętniące życiem spracowanych robotników, rodzinę, która wyniosła swój stół z domu, żeby zjeść obiad na świeżym powietrzu... :) Jeśli liczy się na poznanie kawałka Brazylii nie opisanego w żadnym z przewodników, portowa cześć Porto Seguro potrafi zaczarować bez problemu :)

Quality of life vs. Quantity of life

This Eddie´s sentense speak for itself. However, for peole having doubts we clear it one more time. Southern people of poorest countries with warmer climate and colourfull are always putting pressure on quality of life, while Europeans are rushing for quantity of goods.
Eddie´s way of living has totally charmed us. Loving painting and interior designing he restaurate one mansion after another pouring new glamour and style into them. Doing what he loves, he makes for living. Fortunately, there is not only space for envy but mostly for learning from him.

With special regards to Eddie and Naomi :)))))

środa, 28 stycznia 2009

Brazylijskie Chałupy, czyli Porto Seguro welcome to :)

Już jadąc autobusem mogliśmy zauważyć przepiękną prowincje Brazylii. Soczyście zielone pola, ogromne przestrzenie, często góry i dżungla :) Bajeczny widok. Zapowiadało się dobrze i faktycznie Porto Seguro to miejsce, które potrafi zaczarować, zwłaszcza w porównaniu z Salvadorem... Malutkie, kolorowe kamieniczki, ocean, rajskie plaże. No i rzuca się w oczy jedno - jest tu bezpiecznie! Widok turysty z aparatem nie jest niczym zaskakującym. No i żaden tutejszy jak widzi aparat fotograficzny nie pokazuje ci, żebyś się i go pilnował :)
Kwatery można znaleźć w przeróżnych cenach. Od luksusowych i wypasionych hoteli do bida-pousadas z pająkami do towarzystwa. Nam się udało zupełnym przypadkiem znaleźć bardzo tani apartamento, czyli małe mieszkanko, z widokiem na ocean zza drzewka :) No i, co nie bez znaczenia, mieliśmy własną kuchnię, czyli nie trzeba łazić po knajpach, można po kosztach samemu gotować :)

Lux-double: R$ 120 i w gore; bida-pousadas double: R$ 60; nasz aparatamento: R$ 50; obiad w knajpie: R$ 100-150 za dwie osoby; obiad w lokalnej sieci barów: R$ 20 za dwie osoby.

Nasze mieszkanko wynajmuje małżeństwo portugalsko-angielskie. Do tej pory nie udało nam się spotkać w Brazylii tak fajnych, pomocnych i przyjaznych ludzi! I na dodatek mówiących po angielsku :) Portugalka sama z siebie powiedziała nam co warto w okolicy zobaczyć, jak poruszać się autobusami i promem, gdzie jest tani sklep i apteka. Poradziła nam również pojechać do Trancoso. Ostrzegła nas jednak razem z Eddiem, czyli swoim angielskim mężem, że to miejsce bardzo drogie, ale bardzo rajskie. Tak więc wsiedliśmy na prom, potem w autobus...

Autobus wysadził nas przy drodze rzekomo wiodącej do plaży. Przeszliśmy się więc kawałek, trochę jakby po drodze w dżungli, aż nagle naszym oczom ukazał się widok co najmniej zabójczy :) Biała, szeroka plaża, mało ludzi no i ocean - ciepły, lazurowy... raj na ziemi :)) Bez większego zastanowienia wleźliśmy do tej wody celem schłodzenia się po meczącym spacerku.

Z plaży poszliśmy ( drogą, która przecinała dżunglę oczywiście, ale tutaj to już się robi standard:) pod wielką górę, żeby zobaczyć Cidade Historica. Zobaczyliśmy stare (nawet bardzo stare) kamieniczki i mały zabytkowy kościół. Całość nie zrobiła na nas większego wrażenia, za to widok z klifu na plażę i owszem, wrażenie robi. Ale Trancoso przede wszystkim pachnie luksusem. To jeden z najbardziej wypasionych kurortów, gdzie high society brazylijskie udaje się na urlop. Cena za dwuosobowy pokój to R$ 300 i w górę a obiad zaczyna się od R$ 100 od osoby. "Trochę" spaleni słońcem czym prędzej wróciliśmy do Porto Seguro.

Porto Seguro to miejsce gdzie w 1500 roku przybyli pierwsi osadnicy portugalscy. W związku z tym można tu obejrzeć starą część miasta z pierwszymi chałupkami pierwszych osadników. Patrząc na lasy deszczowe znajdujące się wokół, można sobie wyobrazić ile trudu kosztowało nowoprzybyłych zorganizowanie tutaj życia. Niełatwe jednak jest wyobrażenie jak oni tego dokonali! Cidade Historica to malutkie chałupki, wręcz żyjące kolorami, z pięknym widokiem na klif i plażę. Aż uderza brak komercji w tym miejscu, jednak dzięki temu miejsce zachowało dawny klimat i wiele uroku. Zaczarowane magiczne miejsce :)
Do Cidade Historica prowadza dwie drogi. Autobusem i za pomocą własnych nóżek. My oczywiście wybraliśmy opcję własnych nóżek. Z portu do starego miasta prowadza schody, do których trafiliśmy bez problemu. Wraz z nami szczęścia szukało 4 Hiszpanów. Wdzięcznie zaczęliśmy się wspinać po malutkich i wąskich schodach. W momencie pewnym schody się urwały i zaczął się las deszczowy, potocznie zwany dżunglą. Śpiewa ta dżungla, gra - tętni życiem. (Życiem, które potrafi czasem pozbawić innego życia...) Jedno z nas zaczęło delikatnie przebąkiwać, że nie tędy droga. Ale drugie zawzięcie chciało iść dalej (bo to na pewno dobra droga, tylko rzadko uczęszczana) i popychało pierwsze i jeszcze trochę poganiało Hiszpanów. I pykało foty ciągle to drugie :))
Okazało się 10 minut później, że trafiliśmy na inne schody, faktycznie mało uczęszczane jeśli w ogóle. Właściwe były 30 metrów dalej i były olbrzymie, kamienne i prowadziły bezpośrednio (czyli bez pośrednictwa dżungli) do starego miasta. No ale w dżungli byliśmy, i to nasze :)
Okazało się 10 minut później, że trafiliśmy na inne schody, faktycznie mało uczęszczane jeśli w ogóle. Właściwe były 30 metrów dalej i były olbrzymie, kamienne i prowadziły bezpośrednio (czyli bez pośrednictwa dżungli) do starego miasta. No ale w dżungli byliśmy, i to nasze :)


A to MY :)

Uliczki w Porto Seguro...

Takie kokosy można sobie popijać, schłodzone są idealne na upał :)

Plaża w Trancoso. Raj na ziemi!

poniedziałek, 26 stycznia 2009

Brazil Hilton & Fawelas-Pausadas

Znudzeni Pelourinho, po 2 dniach zmienilismy dzielnicę. Wylądowaliśmy na "de Barra". Jak się po czasie okazało - Barra jest najbardziej ekskluzywną dzielnicą Salvadoru. Wieżowce z widokiem na Atlantyk, palmy, trotuary - wygląda to trochę nawet bardzo jak wybrzeże Monako. W tym euro-podobnym świecie można jednak znaleźć coś na bardziej budżetowa kieszeń - i to wcale nie w dormie czy dziadowskim hostelu.

Mieszkanie na 9 pietrze: R$ 120 (totalny top!), mieszkanie na 7 pietrze bez widoku na Atlantyk: R$ 80, dorm w hostelu: 30-45 R$

Opcja mieszkania z kuchnia może z pozoru droższa, w rzeczywistości daje możliwość oszczędzania - masz kuchnie i możesz w niej sobie gotować, czyli oszczędzać, tym bardziej że knajpy na Barra strasznie drogie...
Po mieszkanku na 7 pietrze (bez widoku na Atlantyk) przenieśliśmy się do Pousada Bella Barra (wersja very very cheap, czyli R$ 60 za dobę). Dostaliśmy pokój bez okien, woda pod prysznicem miała gratis elektryczność, smród zza `dziury w ścianie´i komary w standardzie.
Pomimo okropnych warunków to właśnie mieszkając w Bella Barra poznaliśmy troszkę klimat prawdziwej Brazylii. Jedząc przepyszną sałatkę owocową w street-foodzie mieliśmy za towarzysza transwestytkę, matkę z wiecznie płaczącym dzieckiem, białego jakby eks-SSmanna, który zdawał się poznawać polskie słowa i patrzył na nas z wyraźną niechęcią... Cały mini-biznesik prowadził przezabawny i miły Brazylijczyk z grubą żoną i wieloma dzieciakami. Stwierdziliśmy, ze właśnie robimy za tło w filmie Almodóvara :)
O plażach w Salvadorze nie ma co pisać, wąskie, niebezpieczne i przede wszystkim strasznie zatłoczone...

Transport w Salvadorze nie należy do najtańszych - taksówkarze starają się ograbić białasa z kasy dlatego zawsze trzeba wcześniej pytać o cenę. Ale jak dobrze poczytasz Lonely Planet to bez problemu znajdziesz komunikację miejską. Jak znasz portugalski nie musisz mieć LP. Jak znasz angielski to musisz mieć LP, bo nikt tu po angielsku nie gada... Mini busik, który kosztuje R$4 od osoby jedzie przez Barre do Iguatemi (wielkiego centrum handlowego - wielkie ale trochę brzydkie), a na przeciwko Iguatemi znajduje się Dworzec Autobusowy. Ku naszemu ogromnemu zdziwieniu na tymże dworcu znajduje się informacja turystyczna mówiąca po angielsku!!! :) i już wiemy. Naszym kolejnym przystankiem będzie Porto Seguro.

Aby się dostać do Porto Seguro dojechaliśmy na dworzec, bez większych problemów kupiliśmy bilety i pozostało nam czekać jedyne 9 godzin do odjazdu autobusu. Okazało się, że chociaż zaznaczyliśmy że chcemy autobus convencionale a nie wypasiony z klimatyzacją, i tak dostaliśmy ten drugi (czyli "semi-leite") więc czekaliśmy sobie w vipowskim pomieszczeniu, gdzie można było napić się niby-za-darmo-kaffki. Następnym razem będziemy uważniejsi :) A uczciwości Brazylijczyków nie ma co pisać :/

Super duzy obiad na dworcu: R$ 10, bilet semi-leite Salvador-Porto Seguro: R$ 130 (convencional - ???)

Podróż wypasionym autobusem zamiast 11 trwała ponad 13 godzin. Dojechaliśmy na szczęście cali i zdrowi do Porto Seguro. Na pierwszy rzut oka całkiem tu ładnie :)


Plaża w Salvadorze.


Nabrzeże. Dużo kolorów jak w całym Salvadorze.

Może nie mieliśmy widoku na ocean, ale widok na dżunglę też dawał radę :)

poniedziałek, 19 stycznia 2009

Hello Gringo, best brazilian whiskey

Do Frankfurtu dotarliśmy samochodem, około 17 godzin... W końcu wylądowaliśmy na gigantycznym lotnisku. Zmęczenie było, ale nie przejmowaliśmy się tym zbytnio. W końcu tyle przed nami! Lot znieśliśmy jako-tako :) Lądowanie raczej stresujące. Wydostaliśmy się z budynku lotniska w Salvadorze i pierwsze co nas wręcz uderzyło to CIEPŁO!!! W Europie mocno minusowe temperatury a tu RAJ!!! Godzina 23 a masz ochotę zdjąć z siebie wszystkie ubrania :) ciepełko w końcu :)
Chcieliśmy się dostać do Peloruinho, czyli starówki Salvadoru. Szybko pojawili się naganiacze, taksówka za "jedyne" R$87. A przecież dokładnie 20 metrów dalej znajduje się przystanek autobusowy. Autobus na Praça da Se- R$ 4 za osobę :) Jak się przekonaliśmy wtedy po raz pierwszy ale nie ostatni, komunikacja miejska nie należy w Brazylii do punktualnych. Coś takiego jak rozkład jazdy nie istnieje a autobus jak będzie to będzie :) Czekaliśmy pół godziny, kolejne tyle jechaliśmy do miasta.
Pierwsze wrażenie: Brazylia żyje dniem i nocą. Drugie wrażenie: gdzie my do cholery jesteśmy jeśli mała grupa turystów dostaje asystę policjantów w dojściu do hostelu???

Hotel : dobule z klimatyzacja R$ 75, hostel double R$ 60, dorm standardowo R$ 30.

Dogadać się po angielsku nie sposób, czasem można po włosku, ale generalnie trzeba dużo gestykulować (bolą łapki :). Najlepsza metoda to posiadanie karteczki i długopisu - do negocjacji no i dzięki temu nie ma niespodzianek cenowych. Brazylia to nie Azja, targować się za dużo nie można. Brazylijczycy maja swoja dumę i poniżej pewnej ceny - nie zejdą.

Peloruinho (Centro Historico) to bajeczne XVII-wieczne budynki, kościoły i kamienice, dużo kolorów, barokowy styl, mocno czuć kolonializm. Prawda jednak jest taka, że na zwiedzanie tej części miasta wystarczą 2 dni, a i to bez pośpiechu. Sklepy typowe dla białasów - drogo, elegancko, trochę nawet europejsko. Knajpy w Peloruinho drogie, menu dla turysty wygląda inaczej niż dla tubylca i przy rachunku może się okazać, że płacisz R$10 więcej niż się spodziewałeś. Dlaczego? Bo nie znasz portugalskiego.

Hot dog : R$ 1,5 , Aqua R$1-2, obiad w przeciętnej restauracji R$ 25-30, caipirinha (lokalna ambrozja z %ami ) R$ 5.

Trudno przez Peloruinho przejść 30 metrów ulica, nie bedąc zaczepionym o pieniądze, jedzenie, picie itp... Szczególnie bezpiecznie tutaj nie jest, o czym najlepiej świadczy fakt, że na każdym placu i ulicy znajdziesz co najmniej kilku policjantów. Hostel jest dosłownie barykadowany na noc, a standardem w pokoju jest sejf. Trudno jest się tutaj nie nabawić niechęci do czarnych ludzi. Bez skrupółów wykorzystują, okradają, kombinują .... raz usłyszeliśmy nawet tekst o dyskryminacji, kiedy na zaczepkę czarnego powiedzieliśmy - bye bye. Nie wdając się zbytnio w szczegóły, może okazać się , że kupisz the best brazilian whiskey - wcale tego nie chcąc, w sumie dla świętego spokoju i jeszcze tracisz przy tym R$ 15.

Na ulicach Salvadoru, trudno wyglądać jak tutejszy - Salvador to największe skupisko czarnych ludzi, którzy z nieskrywaną niechęcią patrzą na balasa. Zwłaszcza na turystę europejskiego, bo przecież bogaty, wiec warto zastanowić się jak go wyrolować. Ciężko nie zostać tutaj rasistą. Do odzywki hello gringo bardzo szybko trzeba było się przyzwyczaić.

Peloruinho nie oszałamia, mimo przepięknej architektury, nie czuje się tutaj słynnej brazylijskiej gościnności, a uśmiech na twarzy tutejszych pojawia się bardzo rzadko...



Kolory, kolory, kolory...


Ludzie nie lubią bardzo jak im się robi zdjęcia, czasem z ukrycia jednak da się coś pyknąć :)


Taka ilość policjantów wcale nie daje poczucia bezpieczeństwa. Wręcz odwrotnie...

czwartek, 1 stycznia 2009

Oj dużo tych przygotowań...

Oj dużo, dużo... bilety, szczepienia, ubezpieczenie, wyprowadzka, załatwienie wszystkich innych spraw, o których normalnie się nie myśli...
Zacznę od biletów. Wybierając się do Ameryki Południowej stanął przed nami problem baardzo drogich biletów. Stanęło na niemieckich liniach lotniczych, www.condor.com, za dwa bilety w jedną stronę na linii Frankfurt-Salvador de Bahia zapłaciliśmy 800$, można chyba powiedzieć, że trafiliśmy na okazję? :) Zależało nam na biletach w jedną stronę, nie będziemy ograniczeni miejscem powrotu, tym bardziej, że nie jesteśmy pewni jak potoczą się nasze losy w 'tej całej Ameryce' i nie mamy pojęcia skąd będziemy wracać. W sumie to nawet nie wiemy gdzie pojedziemy...
Kolejnym bardzo drogim etapem przygotowań okazały się szczepienia. Udaliśmy się na ulicę Żelazną w Warszawie. Wizyta u lekarza: 60 zł od osoby,(podobno można załatwić skierowanie i wtedy wizyta jest bezpłatna, my nie mieliśmy na to czasu). Jak nas poinformował Pan Doktor obowiązkowe są szczepienia na: dur brzuszny, żółtą febrę, żółtaczkę pokarmową i tężec. Remi miał większość robionych jak wyjeżdzał do Azji, ja nie... Tężec miałam aktualny, jeszcze jako szczepienie obowiązkowe kiedyś gdzieś tam, reszty niee. Rachunek za trzy szczepionki wyniósł 400zł. Masakra? Delikatnie powiedziane.
Tematu ubezpieczenia nie poruszaliśmy jeszcze, następnym razem. To do następnego razu :)