sobota, 21 marca 2009

EL CARNAVAL

W Boliwii, podobnie jak w Brazylii, odbywa się tygodniowy karnawał. W każdym mieście i miasteczku Boliwijczycy świętują :) są dwie charakterystyczne rzeczy dla boliwijskiego karnawału: woda i coś co my nazwaliśmy "kociołkiem".
Jako, że spędziliśmy karnawał w Sucre, które jest dużym miastem akademickim karnawał trwał "tylko" 5 dni. Prawda jest taka, że my czwartego dnia dostawaliśmy już trochę cholery ;) W małych miasteczkach i na wsiach karnawał trwa ponoć zdecydowanie dłużej - trudno nam to sobie wyobrazić :)
Aby przetrwać "el carnaval" trzeba mieć dużo suchych ubrań, płaszcz przeciwdeszczowy, dużo cierpliwości i mocną głowę. To ostatnie pod warunkiem integracji z lokalnymi :) Bardzo przydaje się też mała siateczka z małymi balonikami wypełnionymi wodą. W zależności od charakteru siateczka (w cenie 1Bs za 10 baloników) kupowana jest w celach defensywnych lub ofensywnych :)
Plaza 25 Mayo, czyli główny plac w Sucre, był centralnym miejscem spotkań świętujących. Nie bez przyczyny - to tam Simon Bolivar ogłosił niepodległość Boliwii :) Bawić się samemu nie wypada, dlatego też świętujący organizowali się mniejsze lub większe grupki, a każda grupka miała swoją orkiestrę z bębnami, trąbkami i innymi takimi. I tak sobie szli Boliwijczycy i młodzi, i starsi w rytm muzyki, popijali sobie jakieś białe coś i oblewali się wodą. Chociaż może lepiej powiedzieć, że lali się wodą niemiłosiernie. Pod wieczór każdego dnia podpitym już niemało Boliwijczykom małe baloniki nie wystarczały - często wiadra okazywały się zdecydowanie lepsze :)
Żeby nie było - każda grupka z orkiestrą szła ulicami (chodniki są za wąskie) blokując i tak na co dzień zakorkowane uliczki. Ale nikomu to nie przeszkadzało - w końcu karnawał jest tylko raz w roku, wiec kierowcy ze zrozumieniem przyjmowali coraz to nowe grupki na ulicach a policjanci spokojnie starali się opanować to, co na ulicach się działo :)
Przez 5 dni trwania karnawału główny plac w Sucre był zalany. Zalany dosłownie, ale należny to rozumieć w dwojaki sposób :) Bo nie chodzi tu tylko o te hektolitry wody, które płynęły strumieniami po dziewczynach i ulicach (zdecydowanie częściej oblewano płeć piękną :P ). Chodzi też o to, że Boliwijczycy jak mają okazję to za kołnierz nie wylewają, a że głowy mają raczej słabiutkie ichniejsze trunki (jakieś takie białe coś sprzedawane w butelkach po gazozach) szybko im go głów uderzały :) No cóż... niestety ludzie tak maja, że często po alkoholu robią się agresywni dlatego rzucanie balonikami było coraz mocniejsze a dziewczyny coraz częściej zwijały się z bólu... Nerki bolały... Warto też zauważyć, że jak się pije w czasie boliwijskiego karnawału to dużo i wszyscy :) orkiestry także :) no więc bywały takie sytuacje, że człowiek zapominał o bolących nerkach, ponieważ bardziej bolały uszy :) No jak się spotkały na skrzyżowaniu cztery orkiestry, każda podpita mocno, każda grająca inna melodie... oj jedynym określeniem przychodzącym do głowy jest MASAKRA DLA USZU :) fałsz nie z tej ziemi :)
Piątego dnia z rana, zanim doszło do największej karnawałowej popijawy, każdy człowieczek prowadzący mały czy duży interesik wystawił przed swój sklepik, straganik czy cokolwiek w czym prowadzi biznes "kociołek". "Kociołek" mógł być kociołkiem, garnkiem czy dachówką. Czymkolwiek w czym dało się spalić złe duchy z poprzedniego roku, tak żeby w nowym roku żyło się ludziom lepiej i dostatniej :) Smrodek się zrobił do południa na uliczkach całkiem przyzwoity :) A jak już się spaliło złe duchy, odpędziło się je skutecznie można było bawić się (czytaj: pić) dalej :))
Następnego dnia, kiedy karnawał już stał się tylko historią, śniadanie w naszym hotelu marniutkie było... cala obsługa wyglądała i czuła się co najmniej średnio. W ogóle w całym Sucre rozpanoszyła się migrena :)))


Taka zabawa komentarza nie wymaga :)

Brak komentarzy: