Pożeganliśmy się z Malezją... czas nas gonił, do Chiang Mai trzeba a chcieliśmy jeszcze chwilkę na wyspach tajskich posiedzieć. Nasz cel: Koh Phangan.
Z Georgetown przedostaliśmy się najpierw promem, później busem a później znowu promem na Langawi. Byliśmy tam krótko, w sumie poza przystań za bardzo nosa nie wychyliliśmy, ale i tak było widać, że ładnie tam jest :) Z Langawi promem popłynęliśmy do Satun, już w Tajlandii.
Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie fakt, że konkretnie do miasta Satun było jakieś 10km a żaden transport poza taksówkami o tej porze nie działał. Ta pora to mniej więcej 16 godzina, więc w sumie żadna późna. Ceny taksówek nas zmroziły. Po czym z nieba nam spadła Tajka, która właśnie samochodem jechała do Satun i nas zabrała. Za darmo, żeby nie było :)
Satun to takie dziwne miejsce, gdzie jak spotykasz białasa to pada pytanie "wy też tu utknęliście?" i odpowiedź "tak" i uśmiech. My też tam utknęliśmy, nie chcąc a musząc. Znaleźliśmy tani pokój, zjedliśmy najlepszą kaczkę w życiu, wyspaliśmy się i pojechaliśmy (i popłynęliśmy) na Koh Phangan.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz