piątek, 3 kwietnia 2009

Życie jak w Madrycie

Remi:

Lepiej niż w Madrycie. Madryt jest drogi. W La Paz pokój z widokiem w szemranym miejscu: 80Bs. Almuerzo (danie dnia z 3 posiłków): 15Bs, super obsługa i czysto. Empanadas i saltienas: 1.5Bs. Taksówki tanie, minibusy śmiesznie tanie. Najważniejsze. Sok ze świeżych pomarańczy (często z dolewka): 2Bs.
Niewielkie koszty życia to nie wszystko. Ludzie jak w całej Boliwii do przesady uczciwi i uczynni, nawet ci w agencjach turystycznych! (kto był w Tajlandii wie o co chodzi). Pranie jak w Azji: 5Bs/kilo. Rożnica taka, że jak zgubią skarpetę albo gacie to przynoszą je do drzwi hotelu następnego dnia.
Większość handlu bazarowego w rękach Indianek. Ciężko się z nimi targować, uparte to i często nierozgarnięte. Ale uczciwe jak nigdzie na świecie. Nigdzie nie czuliśmy atmosfery strachu i złodziejstwa, podobno częstej dla La Paz.
W tygodniu w mieście korki, tłok i ogólny bajzel. Stad wiemy po co niedziela z zamkniętymi budami. Chwila spokoju i wytchnienia w zabieganym mieście.
Kolejny temat to dziewczyny. Tu miasto nie rozpieszcza. Mariaż urody indiańskiej i zachodnioeuropejskiej tuszy robi swoje.

Paula: faceci jeszcze gorsi niż gdziekolwiek indziej w Boliwii...

Ogólnie w mieście można by długo siedzieć, gdyby nie problemy z oddychaniem i tłoki w tygodniu. 9 miejsce w rankingu jakości życia w miastach Ameryki Południowej krzywdzi La Paz.

Paula: moim zdanie nie krzywdzi :)

Miasto, do którego można wracać.



Magiczna uliczka naprzeciwko naszego residenciale...


Jakieś plemię indiańskie zapraszało na festiwal kultury :)

Ci Panowie stali obok Indiańców, i czasem się jednak uśmiechali :P
Pod boliwijskim parlamentem.

Równouprawnienie w stylu boliwijskim...

W muzeum, koło naszej ulubionej restauracji :)

W parku dla dzieci na dachu świata.

Brak komentarzy: