sobota, 12 marca 2011

Bezsenność błoga...

Zaczęliśmy być zmęczeni zimnem. Mimo, że Chiny są super i ciekawe i pyszne i wciągające zaczęło nam dokuczać wszechobecne zimno. Tym bardziej dokuczliwe, że nigdzie nie było ogrzewania a jedynym sposobem na dogrzanie się był niekończący się prysznic. Postanowiliśmy zatem pojechać na Hainan. Jedyną tropikalną wyspę w Chinach.
Początek podróży: Kanton. Cel podróży: Sanya.

Niestety trafiliśmy na okres Chińskiego Nowego Roku. Poza smokami, kadzidełkami i świętowaniem charakteryzuje się on przemieszczaniem się Chińczyków na niesamowitą skalę. Dostanie biletu na pociąg w przeciągu tygodnia graniczyło z cudem, zwłaszcza jeśli ma się określony budżet i nie stać cię na najdroższy sleeper. Wybraliśmy zatem opcję autobusową. Bilet kupiliśmy Kanton-Haikou z dnia na dzień co nas ucieszyło niezmiernie. I cena była ok. A z Haikou już tylko kawałeczek drogi do Sanyi. Więc się tym nie martwiliśmy.

Nasz autobus miał opcję sleepera, czyli trzy rzędy łóżek na dwóch poziomach, a dokładniej łóżeczek wielkości azjatyckiej. Niestety kierowca autobusu postanowił sobie dorobić na boku i zamiast trzech rzędów w krótkim czasie zrobiło się pięć a ludzie zostali ściśnięci jak sardynki w puszcze. Komfort podróży żaden, nadzieja na choćby najkrótszy sen umarła a czekała nas jazda ponad czternastogodzinna. Kierowca raz zobaczył naszą minę i od tego czasu nas unikał. Bo wiadomo Chińczyk jest grzeczny i potulny a Polak tylko kombinuje jak wszcząć bunt na pokładzie…

Wyjechaliśmy koło 17ej, do 20ej szukaliśmy dodatkowych podróżnych, koło 23ej godzinna przerwa na jedzenie, koło 3ej na prom, po 7ej padnięci wyszliśmy z promu, jak najszybciej zgarnęliśmy nasze bagaże i chcieliśmy na zawsze zapomnieć o tym okropnym, zatłoczonym, dusznym i śmierdzącym autobusie…

W końcu jesteśmy w Haikou!

Brak komentarzy: