niedziela, 19 kwietnia 2009

Otra flota... :/

Nasz pierwszy pobyt w Santa Cruz już opisywaliśmy. Miasto wydawało się raczej dziadowskie i nie zachwyciło specjalnie niczym. Teraz, będąc drugi raz w Santa Cruz, zdanie troszkę zmieniliśmy. W porównaniu z innymi miastami w Boliwii, Santa Cruz (i Cochabamba) to oaza nowoczesności i kapitalizmu. A dziadostwo w Boliwii to nie Santa Cruz. No człowiek się uczy cały czas.
Połaziliśmy po znanych nam miejscach, poszliśmy na dobry obiadek i kawusię. Mimo, że w Santa Cruz są najdroższe ubrania w całej Boliwii udało nam się znaleźc nowe i świeżutkie koszulki w meganiskich cenach :) produkcja gwatemalska :) nowe koszulki sprawiły, że mieliśmy "poczucie czystości" i byliśmy gotowi do dalszej drogi :)

Mieliśmy przed sobą 18 godzin podróży po nieasfaltowanej drodze. Celem podróży był San Matias, miasto graniczące z Brazylią. Wcześniej dowiedzieliśmy się, że to 'gorsze' przejście, bo dokładniej sprawdzają bagaże. Nam było bez różnicy jak dokładnie sprawdzą nam bagaże. Ważniejsze było to, że San Matias leży w linii prostej z Brasilią, stolicą Brazylii, kolejnym przystankiem naszej podróży. Z Brasilii z kolei jedziemy do Salvadoru, skąd odlatuje nasz samolot do Europy, znów wybraliśmy tanie linie "condor" - ceny mają nie do pobicia :)

Droga na całej swojej długości była ubita z ziemi, kawałka asfaltu nie mieliśmy okazji zobaczyć... Dodatkowo w nocy lał deszcz, co spowodowało pewne trudności w poruszaniu się autobusu... Niektóre fragmenty drogi były trudne do przejechania za to łatwe do zakopania się w błotku :) W połowie drogi, w mieście San Ignacio okazało się, że w naszym autobusie nie ma naszego bagażu! Pani w okienku firmy powiedziała 'reclamation' (czy jak to się pisze po hiszpańsku:P) i wróciła do swoich zajęć. Obsługa autobusu za to jak mantrę powtarzała "otra flota, otra flota". Pozostało nam miec nadzieję, że nasze bagaże są faktycznie w "otra flota', czyli w innym autobusie tej samej firmy tez jadącym do San Matias.
Jadąc do San Matias przejeżdżaliśmy obok Pantanalu. Zachwycająca dżungla, wszystko jakby stoi na wodzie!:) Ale faktycznie, jak mówił Austriak, w Boliwii można bez problemu dżunglę kupić... Przepiękna dżungla jest miejscami (i to wcale niemałymi) karczowana i ogrodzana. Smutny widok.
W końcu wymęczeni dotarliśmy do San Matias. Miasteczko w środku dżungli, dziadostwo jakiego absolutnie nigdzie nie widzieliśmy. Na dworcu znowu usłyszeliśmy, że nasze bagaże są 'otra flota'. Na tym etapie kiedy słyszeliśmy stwierdzenie 'otra flota' robiliśmy się tyćkę agresywni. Nie wdając się w zbytnie szczegóły przeczekaliśmy w dupie świata 5 godzin. Czekając wcale nie byliśy pewni czy nasze plecaki rzeczywiście są w 'otra flota'... Po 5 godzinach przyjechał autobus a razem z nim nasze bagaże. Jakieś dziwnie zmoczone.
Dotarło do nas, że jest już godzina 22 i raczej trzeba szukać noclegu a nie przeprawiać się przez granicę. Jak zawsze w miastach przygranicznych ceny były zdecydowanie wyższe. Ceny noclegów także. Double kosztował 180Bs, po krótkich negocjacjach 150Bs. A my chwilkę potem korzystaliśmy z dobrodziejstwa bieżącej wody :)))))))) Jutro pobudka o 6:00 rano.
A! Słówko o San Matias jako miasteczku. Czuliśmy się tam trochę jak na planie filmu "Ostatni sprawiedliwy" :) Błotniste drogi, dużo barów i szemrane interesiki. Przemytem pachnie na odległość. Dziwne twarze dziwnie patrzących na nas ludzi, byliśmy jedyny turystami w San Matias.

To cudo techniki wiozło nas do San Matias...


A to San Matias. Ultranowoczesne miasto z licznymi autostradami i modernistycznymi wieżowcami...

Mała, zmęczona podróżniczka ;)

Prawda, że piękny hotelik? ;)

Brak komentarzy: