czwartek, 19 marca 2009

Sucre - miasto pozytywnych emocji

Dojechaliśmy do Sucre po całonocnej podroży. Co ważne, tym razem obyło się niezapowiedzianych przystanków, w postaci zepsutego autobusu :) Droga z Santa Cruz do Sucre jest trochę przerażająca... a jeśli masz małe problemy z chorobą lokomocyjną to nawet bardzo przerażająca... Sucre jest miastem położonym na wysokości 2700m.n.p.m. No i na te metry trza się wspiąć. Nie jest to szczególnie przyjemne, zwłaszcza kiedy wlecze się nie-najnowszym autobusem a zza okna nie widać krańca drogi (jest noc) tylko widzisz oświetloną przez księżyc przepaść... trochę trudno zasnąć. Ale dojechaliśmy do Sucre cali i zdrowi :)
Zaraz po przyjeździe, dosłownie po przejściu 10 metrów dopadła nas choroba wysokościowa. Pojawiły się nagle problemy z oddychaniem, zawroty głowy, bóle głowy. Z tak zwanym "soroche" walczyliśmy w jedyny znany nam sposób. Za pomocą mate de coca, czyli herbatki ziołowej (a jakże!:) ) z liści koki, które dotleniają organizm. Na takich wysokościach podobno może być nawet 30% tlenu mniej. A walczyć z soroche trzeba, bo często czuliśmy się jak zipki po przebiegnięciu maratony wokół Zielonki ;) Wiedzieliśmy, że teraz czekają nas miasta położone coraz wyżej w Andach, już na dzień dobry postanowiliśmy posiedzieć w Sucre celem zaaklimatyzowania się :) Zostaliśmy zdecydowanie dłużej, słowem zasiedzieliśmy się w Sucre baaardzo :)
W Sucre jest zdecydowanie taniej niż Santa Cruz, zwłaszcza jeśli chodzi o ubrania.

Bilet Santa Cruz - Sucre: 100Bs; double w Hotelu Liberdad: 110Bs (początkowa cena przed negocjacjami 145Bs bez śniadania:P) Bo w ogóle w Boliwii mało można się targować (to nie Azja), ale o tym innym razem :)

Co takie cudownego jest w Sucre? Przede wszystkim ludzie, którzy są bardzo ale to bardzo uczynni i pomocni. Na przykład, weszliśmy do pierwszego lepszego hotelu, który okazał się być zdecydowanie nie na nasza kieszeń a tu pan w recepcji daje nam mapkę, zaznacza uliczki z tanimi hostelami... :) Cała obsługa naszego hotelu udzielała nam informacji dosłownie wszelakiej: gdzie można naprawić aparat, tanio kupić alpakę, jak dojechać na dworzec autobus czy kiedy kupić bilet do Potosi... :)
Po drugie, można znaleźć w Sucre całą masę miejsc, w których można sobie posiedzieć na świeżym powietrzu i się polenić na słoneczku. Każdy plac jest bardzo zadbany, ma ławeczkę i przystrzyżony trawniczek. Drzewka, na przykład palma, też się znajdzie, więc siedzi się tam całkiem przyjemnie. Dodatkowo jest w Sucre super-ładny park centralny, przy dawnej stacji kolejowej. No i jest bajeczna knajpa "El Mirador", w której siedzą same białasy, ale z drugiej strony leżysz na leżaczku pod palemką, pijesz jugos (sok) i masz widok na góry i całe Sucre :) bezcenne!

Taki to oto widoczek :)

Taki to oto widoczek wieczorkiem :)


Koloryt w Boliwii tworzą Indianki. Indianie nie ubierają się tradycyjnie. Cecha charakterystyczna: dzieciaczki noszone w kocyku na plecach.


Główny plac nocą...



Zmieniliśmy klimat, więc zawartość naszych plecaków też się zmieniła. Tu: zaraz po zakupach. Szczęście wielkie, bo już nie będę marznąć!


Brak komentarzy: